Cichy
szmer małej kaskady zawiódł mnie w rejony najbardziej według
mnie obfitujące w zwierzynę; istotnie, po chwili niemal ocierałem
się o pary milczące zajęte sobą. Najbardziej uderzała mnie
panująca tu cisza. Gdyby nie miarowy chrzęst butów na żwirze
- inni bowiem szukali tutaj tego samego co ja - mógłbym
sądzić, że jestem sam w tym ludnym ogrodzie. Oczywista nikt nie
zbliżał się do latarń. Nie widziałem prawie nic, niekiedy
mignęła biel odzieży i niekiedy - odnotowuję ten szczegół
z podziwem - jasne złoto włosów.
(str.30)