Ów
mężczyzna, pijany w sztok, nie od razu dostrzegł moją obecność,
tak przecież użyteczną. Trzymałam go za rękę, która
owinęłam sobie wokół szyi i, pijana na swój sposób,
dotykałam sobą jego ciała od ramion do kolan, które
niebezpiecznie się uginały. Wydawało mi się, że i ja upadnę pod
tym chwiejnym brzemieniem.
Dotarliśmy
jednak, obchodząc czarny domek, do zakątka portu wyludnionego o tej
porze, lecz niemile oświetlonego. Czego ja właściwie pragnęłam?
Nie mam pojęcia i nie byłam zresztą ciekawa - gdy wtem, o zgrozo,
mój towarzysz, odwrócił się ode mnie, jakby chciał
wymiotować. Odskoczyłam zawstydzona i otrzeźwiwszy natychmiast
spostrzegłam, jak dysząc opiera się o ścianę. Macał mur rękami
szukając oparcia, którego mu nagle zabrakło; w przypływie
litości chwyciłam go za rękę i poprowadziłam o kilka metrów
dalej. Był jeszcze młodszy niż myślałam. Jego profil zachował
coś dziecinnego, co mnie wzruszyło. Zwróciwszy się trochę
ku mnie, wybełkotał pytając, kim jestem i co tutaj robię. Parę
znanych mi słów szwedzkich przyszło mi z pomocą. (...)
Bezwiednie
pożerałam go oczami. Wyrzekł wtedy słowa, których nigdy
nie miałam zapomnieć, streszczały bowiem część mojego życia ze
wszystkimi cierpieniami.
Froken,
dlaczego pani patrzy na mnie jak dziecko na choinkę w Boże
Narodzenie?
(str.125)