Mój
pokój. Zbyt dobrze go znam, abym mogła powiedzieć jak on
wygląda. Nie umiałabym go opisać i nie miałabym zresztą ochoty.
Nie twierdzę, że za wiele tu wycierpiałam - to nazbyt romantyczne
sformułowanie - ale za bardzo się nudziłam. Z tego powodu
przywiązałam się do niego w osobliwy sposób. Byłoby mi
przykro zamienić go na inny - inny? inne więzienie? Ale to nie
więzieni. Mogę wyjść, kiedy mi się podoba, odejść, wrócić.
Nikt mnie nie pilnuje, ale tez i nikt mnie nie widzi. To tak jakbym
nie istniała. Miasto jest nawiedzane, ma swojego ducha i tym duchem
jestem właśnie ja. Śmieję się z tego sama do siebie. Listonosz
mnie nie widzi, rzeźnik mnie nie widzi, kobiety, mężczyźni, nikt.
Z dziećmi jest inaczej. Widzą mnie, kiwają do mnie rękami.
Podobno dzieci mają szczególny instynkt, ale zawsze znajdzie
się jakaś matka albo piastunka, aby pociągnąć dziecko za rękę,
kiedy się zbliżam, i matka albo piastunka mają zawsze ów
martwy wzrok, przeznaczony dla mnie od czterech lat, od decydującej
chwili, kiedy wszystkie dzwony rozdzwoniły się jednocześnie.