Drgnąłem i oprzytomniałem nagle.
Siedziałem przy kierownicy w samochodzie stojącym na brzegu
chodnika. Mój zegarek wskazywał za siedem ósmą.
Spałem trzy minuty zmordowany, wyczerpany nerwowo dniem pełnym
wyczekiwania, wyjść i powrotów, spałem i śniłem. Ulga,
jaką poczułem wydarła mi wytchnienie, ależ nie – rzężenie
człowieka wyrwanego ze strasznej rozpaczy. Nie wahając się,
przejechałem na drugą stronę, ustawiłem samochód nieopodal
restauracji i poszedłem tam szybko.
Jeden rzut oka wystarczył mi, żeby
upewnić się, że Ilsy jeszcze nie ma.. Cóż w tym
niezwykłego? Lokal był jeszcze prawie pusty i miałem kłopot z
wyborem stolików pokrytych pięknymi, białymi obrusami, nie
tak długimi jak we śnie. Sala także była mniejsza i nie tak
zdobna, okna węższe, sufit niższy i na razie przynajmniej nie
przygrywała żadna muzyka.(...)
Sala się napełniała. Kelnerzy
wnosili półmiski a maitre d'hotel sterował swoją ciężką
postacią to w tę, to w drugą stronę. Wokół niego wzbijał
się gwar słów, całkowicie niezrozumiałych dla mnie, ale w
tonie ogólnym przebijała wesołość i śmiech buchał tu i
ówdzie wśród brzęku sztućców. Wszyscy
biesiadnicy wydali mi się brzydcy z wyjątkiem jednej brzoskwiniowej
pani, która zresztą przestała na mnie spoglądać. Czekałem.
Należało być cierpliwym, ale odnosiłem przykre wrażenie, że
uśmiechano się dyskretnie na widok mojego pustego talerza, gdyż
odgadywano, iż moja piękna każe mi tęsknić. Tęsknić? To za
mocne słowo. Nie tęskni się za kobietą, która sprzedaje
swoje wdzięki a jednak...
Zegar na Ratuszu wydzwonił
niedyskretnie ósmą trzydzieści. Kiedy Ilsa usiądzie
naprzeciw mnie, powiem jej po francusku, co o niej myślę, powiem
jej to z uśmiechem.. Będę trywialny, a nawet oklnę ją ordynarnie
i zmieszam z błotem – w naszym pięknym języku, którego na
pewno nie rozumie. Nie bez pewnej przyjemności układałem tę
mściwą mówkę, skracało mi to czas. Mimo wszystko pot
zrosił mi czoło, kiedy zegar znów zadzwonił, gdyż zacząłem
pojmować....(....)
- Ilsa nie przyjdzie – powiedziała
panna Ott -to niemal pewne. (...) Ilsa ubierała się przed chwilką, aby
spotkać się z panem. Muszę panu powiedzieć, że Mr Gore jest
zawsze dla niej szczodry. Taki to rys charakteru. Zależało jej na
tym spotkaniu, no i ubierała się. Byłam tam. (...) U Ilsy. Otóż
Mr Gore przyszedł znienacka. Kaprys, rozumie pan. Trzeba było
otworzyć, bo przecież to Mr Gore. Wykrzykiwał pod drzwiami swoje
nazwisko. Kiedy zobaczył ją w tym ślicznym szlafroczku.... Jak
określić kolor... (...) Ma! - wykrzyknęła – Takiego samego
koloru jak suknia tej pani, która siedzi za panem.
- Brzoskwiniowy – powiedziałem
nie odwracając się.
- Tak ale delikatniejszy. (...)
Kiedy Mr Gore zobaczył Ilsę w tym ładnym szlafroczku, strzelił
mu do głowy kaprys. Skończyło się to zapewne już o tej porze.
Będzie pan miał Ilsę nieco później, mogę się założyć.
- Już nigdy nie zobaczę tej zdziry, słyszy mnie pani?
- Zdziry? Co to znaczy zdzira? Ach, zrozumiałam. Pan jest interesujący! (...) Nie należy osądzać Mr Gore'a - prawiła zniżając głos i robiąc poważną minę - "Nie sądźcie..." A więc nie należy osądzać Mr Gore'a. Mr Gore jest bogaty. Miliony koron. Zgoda. Jeszcze raz zgoda. Nic mi do tego. "Czemu widzisz drzazgę w oku brata swego..." Pan też, prawda?
Ten krótki dyskurs wydawał mi się tak iestosowny, że nie powstrzymałem słów cisnących mi się na usta:
- Proszę pani, zbytecznie cytuje mi pani słowa, w które nie wierzę. Zwłaszcza tutaj. Rozmawia pani z ateuszem.(str. 72-77)