15 kwietnia 2013

Julian Green: Inny - fragment 8 (Roger budzi się)


Drgnąłem i oprzytomniałem nagle. Siedziałem przy kierownicy w samochodzie stojącym na brzegu chodnika. Mój zegarek wskazywał za siedem ósmą. Spałem trzy minuty zmordowany, wyczerpany nerwowo dniem pełnym wyczekiwania, wyjść i powrotów, spałem i śniłem. Ulga, jaką poczułem wydarła mi wytchnienie, ależ nie – rzężenie człowieka wyrwanego ze strasznej rozpaczy. Nie wahając się, przejechałem na drugą stronę, ustawiłem samochód nieopodal restauracji i poszedłem tam szybko.

Jeden rzut oka wystarczył mi, żeby upewnić się, że Ilsy jeszcze nie ma.. Cóż w tym niezwykłego? Lokal był jeszcze prawie pusty i miałem kłopot z wyborem stolików pokrytych pięknymi, białymi obrusami, nie tak długimi jak we śnie. Sala także była mniejsza i nie tak zdobna, okna węższe, sufit niższy i na razie przynajmniej nie przygrywała żadna muzyka.(...)

Sala się napełniała. Kelnerzy wnosili półmiski a maitre d'hotel sterował swoją ciężką postacią to w tę, to w drugą stronę. Wokół niego wzbijał się gwar słów, całkowicie niezrozumiałych dla mnie, ale w tonie ogólnym przebijała wesołość i śmiech buchał tu i ówdzie wśród brzęku sztućców. Wszyscy biesiadnicy wydali mi się brzydcy z wyjątkiem jednej brzoskwiniowej pani, która zresztą przestała na mnie spoglądać. Czekałem. Należało być cierpliwym, ale odnosiłem przykre wrażenie, że uśmiechano się dyskretnie na widok mojego pustego talerza, gdyż odgadywano, iż moja piękna każe mi tęsknić. Tęsknić? To za mocne słowo. Nie tęskni się za kobietą, która sprzedaje swoje wdzięki a jednak...

Zegar na Ratuszu wydzwonił niedyskretnie ósmą trzydzieści. Kiedy Ilsa usiądzie naprzeciw mnie, powiem jej po francusku, co o niej myślę, powiem jej to z uśmiechem.. Będę trywialny, a nawet oklnę ją ordynarnie i zmieszam z błotem – w naszym pięknym języku, którego na pewno nie rozumie. Nie bez pewnej przyjemności układałem tę mściwą mówkę, skracało mi to czas. Mimo wszystko pot zrosił mi czoło, kiedy zegar znów zadzwonił, gdyż zacząłem pojmować....(....)

- Ilsa nie przyjdzie – powiedziała panna Ott -to niemal pewne. (...) Ilsa ubierała się przed chwilką, aby spotkać się z panem. Muszę panu powiedzieć, że Mr Gore jest zawsze dla niej szczodry. Taki to rys charakteru. Zależało jej na tym spotkaniu, no i ubierała się. Byłam tam. (...) U Ilsy. Otóż Mr Gore przyszedł znienacka. Kaprys, rozumie pan. Trzeba było otworzyć, bo przecież to Mr Gore. Wykrzykiwał pod drzwiami swoje nazwisko. Kiedy zobaczył ją w tym ślicznym szlafroczku.... Jak określić kolor... (...) Ma! - wykrzyknęła – Takiego samego koloru jak suknia tej pani, która siedzi za panem.



- Brzoskwiniowy – powiedziałem nie odwracając się.


- Tak ale delikatniejszy. (...) Kiedy Mr Gore zobaczył Ilsę w tym ładnym szlafroczku, strzelił mu do głowy kaprys. Skończyło się to zapewne już o tej porze. Będzie pan miał Ilsę nieco później, mogę się założyć.
- Już nigdy nie zobaczę tej zdziry, słyszy mnie pani?

- Zdziry? Co to znaczy zdzira? Ach, zrozumiałam. Pan jest interesujący! (...) Nie należy osądzać Mr Gore'a - prawiła zniżając głos i robiąc poważną minę - "Nie sądźcie..." A więc nie należy osądzać Mr Gore'a. Mr Gore jest bogaty. Miliony koron. Zgoda. Jeszcze raz zgoda. Nic mi do tego. "Czemu widzisz drzazgę w oku brata swego..." Pan też, prawda?

Ten krótki dyskurs wydawał mi się tak iestosowny, że nie powstrzymałem słów cisnących mi się na usta:

- Proszę pani, zbytecznie cytuje  mi pani słowa, w które nie wierzę. Zwłaszcza tutaj. Rozmawia pani z ateuszem.(str. 72-77)