09 maja 2013

Julian Green: Inny - fragment 30


Gdy światła zgasły, wydało mi się, że osuwam się wraz z nim w przepaść. To nie Rogera z 39 roku obejmowałam, ale na poły szaleńca, który napawał mnie trwogą. Z nadmiarem żądzy łączyło się coś, czego sens umykał mi początkowo. Słowa miłości, którymi mnie zasypywał, mogły przekonać tylko jego. Stało się to dla mnie wkrótce jasne, że ten człowiek, który porwany uczuciem, tracił całkiem głowę (bo mnie trzeźwość  nie opuszczała mnie ani na chwilę), buntował się przy tym przeciw mnie. Że mnie kochał, nie wątpiłam ani trochę, ale cierpiał z tej racji jak potępieniec i jego żądza wydawała mi się wyrafinowanym okrucieństwem. Nie wiedział, co to czułość a ja nie miałam nic innego do ofiarowania i posiadałam jej tak wiele, że ujarzmiłam go nią całkowicie. Spowiłam chorego biedaka w ogromną słodycz, do jakiej zdolna jest kobieta, kiedy wzniesie się ponad siebie - ale już go nie pożądałam. Za bardzo się zmienił. Poza tym nie mogłam już, jak w 39 roku, udawać Mesaliny. Łatwo go było wtedy nabierać. A teraz nudziło mnie to. Poszłam więc za głosem mojej prawdziwej natury. 

(str. 189)