Gdy
światła zgasły, wydało mi się, że osuwam się wraz z nim w
przepaść. To nie Rogera z 39 roku obejmowałam, ale na poły
szaleńca, który napawał mnie trwogą. Z nadmiarem żądzy
łączyło się coś, czego sens umykał mi początkowo. Słowa
miłości, którymi mnie zasypywał, mogły przekonać tylko
jego. Stało się to dla mnie wkrótce jasne, że ten człowiek,
który porwany uczuciem, tracił całkiem głowę (bo mnie
trzeźwość nie opuszczała mnie ani na chwilę), buntował
się przy tym przeciw mnie. Że mnie kochał, nie wątpiłam ani
trochę, ale cierpiał z tej racji jak potępieniec i jego żądza
wydawała mi się wyrafinowanym okrucieństwem. Nie wiedział, co to
czułość a ja nie miałam nic innego do ofiarowania i posiadałam
jej tak wiele, że ujarzmiłam go nią całkowicie. Spowiłam chorego
biedaka w ogromną słodycz, do jakiej zdolna jest kobieta, kiedy
wzniesie się ponad siebie - ale już go nie pożądałam. Za bardzo
się zmienił. Poza tym nie mogłam już, jak w 39 roku, udawać
Mesaliny. Łatwo go było wtedy nabierać. A teraz nudziło mnie to.
Poszłam więc za głosem mojej prawdziwej natury.