15 maja 2013

Julian Green: Inny - fragment 33


Pierwszy raz w życiu smakowałam w osobliwej radości samooskarżenia, ażeby uwolnić się od nieznośnego ciężaru. W ten sposób zadawałam kłam całemu miastu, które obwiniało mnie tak ciężko. Odzyskiwałam równowagę dzięki samemu faktowi wyznań. Nie szczędziłam bynajmniej siebie, co się tyczyło mojej rozwiązłości, nie zatajałam niczego używając słów możliwie najprzyzwoitszych, ale niedwuznacznych. Pojawili się w tych zdumionych ścianach butni nieprzyjacielscy oficerowie. Ilu ich było? Naliczyłam trzy tuziny. Znów jeździłam po mieście smukłymi bezczelnymi limuzynami prezentując się otwarcie oburzonym przechodniom. Czy wiem, że źle postępowałam? Zadrżałam, usłyszawszy to pytanie, jedyne, jakie mi zadał człowiek w czerni, i nie odpowiedziałam. Prawdę mówiąc mogłam odpowiedzieć, że tak.
Po chwili milczenia odezwałam się znów, nieco ciszej. Jasność uchodziła z wolna z nieba i widziałam już tylko zarys policzków i szczęki tego człowieka, gdyż siedział plecami do okna. Jego bezruch i skupienie w linii ramion, w całej jego postaci nasuwały mi na myśl, że słucha mnie tak jak wysłuchuje się słów umierającego. Szacunek dla moich zwierzeń i spowijający nas półmrok dodawał mi odwagi, by mówić dalej. W biały dzień milczałabym albo mówiła o czymś innym, ale już od dłuższej chwili wydawało mi się, że zstępuję w łono przystępnej nocy, gdzie oddychałam łatwiej. Wyznałam, że z wyjątkiem mężczyzny, który mnie uwiódł, nikt w ogóle nie zwracał na mnie uwagi i nagle nadeszła owa inwazja młodych wilków, siejących spustoszenie w podbitym mieście. Nie obawiałam się patrzeć im prosto w twarz. Oślepiła mnie ich elegancja. Przede wszystkim rękawiczki...

 (str. 205)