Szedłem
teraz cichą ulicą, przy której stały stare domy, i okna bez
okiennic spoglądały na mnie w ciszy nocnej. wydawały się tak
baczne, jakby rzeczywiście niewidzialni mieszkańcy obserwowali mnie i podchodzili do okien słysząc moje kroki. Na koniec znalazłem się
na okrągłym placu oświetlonymi latarniami, ukrytymi w gąszczu
drzew; światła przesłonięte liśćmi wyglądały jak chińskie
lampiony. Podaję owe szczegóły, gdyż w tym banalnie
przyjemnym otoczeniu zdarzyło się coś, co omal nie zmieniło biegu
mojego życia: miałem wrażenie, że drzwiczki jakiejś klatki
zatrzasnęły się przede mną. Zbyteczne było już ukrywać przed
sobą, że lada chwila zadurzę się w Karin.
Wszystko
ostrzegało mnie, że w tym moje nieszczęście. Wiedziałem: i cóż
z tego, że jestem młody. Gdybym mógł wybierać ani
spojrzałbym na nią, ale bywa, że zadurzamy się z przyczyn tak
sekretnych, iż się nam wymykają. U źródła mojej miłości
istniało najbardziej niebezpieczne z uczuć, przeradzające się
niekiedy w namiętność: litość, litość, która
niepostrzeżenie przeistoczyła się w czułość wraz ze wszystkimi
rozszalałymi żądaniami serca.
(str.34)