Siedząc
przy długim stole, rysowałam grzecznie twarz dziewczynki grającej
z chłopczykiem w krokieta w ogrodzie, który
miałam jeszcze zapełnić
ostróżkami, łubinem i lewkoniami - i wszystko oddać o
siódmej. Z zajadłością rysowałam jej usta, domagające się
ukąszeń i które uczynią ją ofiarą w jakimś zagajniku! Również i kwiaty tłoczące się pod murem ogrodu rosły na ziemi użyźnionej zadawnionymi urazami.. Te dzieci swawoliły w ogrodzie
gniewu.. Gniew przebijał ze wszystkich rysunków, zatruwał
powietrze, ziemię, wodę, ale nikt nie dostrzegał tego; przeciwnie
moja klientela lubiła ten styl, pragnęła scen wypełnionych
uśmiechem, bujną roślinnością, krajobrazami ze snu a jednak
realistycznymi. Dawałam jej to wszystko, a nawet więcej niż się
domagała.
(str. 122)