Zaświeciłam
mojemu Francuzowi w oczy nadzieją, że dokona się to, co zwał
odmianą. Na razie było to wystarczające. Gdyby on wiedział, mój
biedny Roger, jak daleka byłam owemu poniżającemu katolicyzmowi, w
których bałwochwalstwo wiodło o niego spór z
naiwnością! On, niegdyś tak dumny, buntowniczy, zginał kolano
przed gipsowymi posągami.... mimo wszystko wysłucham mojego małego
apostoła. najważniejsze to tak przeciągać sprawę, żeby pomnażać
wizyty. Kiedy on znów przyjdzie?

(str. 135)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz